Pałac Tuileries — dziś nie ma po nim śladu, choć przez ponad dwa stulecia był sercem francuskiej władzy. Stał przy Luwrze i wychodził ogrodami w stronę Sekwany. Zbudowała go Katarzyna Medycejska, ta sama, która przeszła do historii jako mistrzyni dworskich intryg i trucizn. Chciała mieć rezydencję na uboczu, z dala od zgiełku miasta. Przez kolejne wieki mieszkali tu niemal wszyscy królowie Francji. W XIX stuleciu, za Napoleona III i cesarzowej Eugenii, pałac znów stał się centrum świata.
Sercem Tuilerii były komnaty Eugenii. Na drugim piętrze mieścił się magazyn jej sukien – setki kreacji poukładanych w kartonach, każdy opisany i ponumerowany. Niżej znajdowała się garderoba, gdzie przygotowywała się do balów i audiencji. Transport takiej ilości strojów między piętrami był koszmarem: krynoliny zaczepiały o framugi, tren rwał się na schodach, a jedwabne spódnice brudziły po drodze. Cesarzowa wpadała w furię, a jej klucznica, Madame Pollet, godzinami cerowała szkody igłą i nitką.
Rozwiązanie przyszło w duchu epoki – techniczne, eleganckie i awangardowe. Eugenia kazała zainstalować windę. W środku ustawiono wiklinowy manekin uformowany dokładnie na jej sylwetkę. Cesarzowa wydawała polecenia przez tubę: „Załóżcie numer 87”. Madame Pollet zakładała suknię na manekin, winda zjeżdżała w dół, a Eugenia mogła z fotela ocenić: tak, nie, może. Każda suknia miała rysunek i próbkę tkaniny w specjalnym katalogu. To był jej prywatny lookbook.
Kiedy decyzja zapadła, zaczynał się rytuał bielizny: halki, staniki, gorsety, buty w szpic. W połowie XIX wieku ubieranie cesarzowej przypominało ceremonię religijną – precyzyjny, kilkustopniowy obrzęd, który trwał ponad godzinę.
A potem pojawiał się on – Charles Frederick Worth. Mężczyzna w świecie kobiecej garderoby, pionier haute couture, osobisty projektant cesarzowej. Jego obecność w komnatach Eugenii była rewolucją. W tamtych czasach krawiectwo damskie należało wyłącznie do kobiet, a przymiarki w obecności mężczyzny uważano za moralnie wątpliwe. Dlatego wymyślono specjalny protokół. Worth nie mógł widzieć cesarzowej w bieliźnie. Stał za parawanem, a dopiero gdy była odpowiednio zakryta, podchodził, by sprawdzić linię kroju. Towarzyszyły mu tzw. directrices – kobiety-pośredniczki, które przypinały szpilki i poprawiały tkaniny według jego wskazówek.
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to teatralne, niemal absurdalne, ale wtedy chodziło o zachowanie pozorów. Eugenia wiedziała jednak, że tylko Worth potrafi nadać jej wizerunkowi rangę królowej mody. Był nie tylko krawcem – był artystą, który rzeźbił w jedwabiu i koronach.
Przymiarki nie były prywatną sprawą. Bywał na nich sam Napoleon III. Cesarz – z natury ciekawy, a może po prostu próżny – lubił obserwować, jak jego żona prezentuje się w nowych kreacjach. Z czasem stało się to rytuałem dworskim, a moda – narzędziem polityki.
Najlepszym przykładem są słynne jedwabie z Lyonu. Ciężkie, przetykane złotem, niemal jak kotary. Cesarzowa żartowała, że wygląda w nich jak zasłona. A jednak nosiła je z uporem. Wiedziała, że nie chodzi o gust, lecz o gospodarkę. Te suknie nazywała „politycznymi” – każda była reklamą francuskich manufaktur, które dzięki zamówieniom dworu odzyskały świetność.
Efekt był imponujący. Lyon zwiększył liczbę krosien z pięćdziesięciu pięciu do stu dwudziestu pięciu tysięcy. Moda okazała się przemysłem, a suknia – narzędziem ekonomicznego cudu Drugiego Cesarstwa. Worth stał się więc kimś więcej niż projektantem: był strategiem władzy, który ubierając cesarzową, wspierał francuską gospodarkę.
Te suknie działały jak paszport – otwierały drzwi do salonów, ambasad, dworów. Ich ceny przyprawiały o zawrót głowy. Jedna klientka z Peru zapłaciła za kreację Wortha równowartość dzisiejszego miliona dolarów. Na balach, gdy dama wchodziła w nowej sukni z jego metką, rozmowy milkły, a mężczyźni w myślach przeliczali swoje budżety.
Cesarzowa Eugenia była jego największą ambasadorką. W jej wizerunku łączyły się moda, polityka i teatr. Worth – Anglik, który przyjechał do Paryża z walizką i stu siedemnastoma frankami – został architektem tego spektaklu. Ubrał cesarstwo w jedwab, koronki i blask, który do dziś nie gaśnie.